Cud narodzin dzięki pomocy dr Małgorzaty Wolny zostaliśmy rodzicami!

Po wielu latach starań, powitali na świecie upragnionego synka! Oto wywiad jaki udało nam się przeprowadzić z jedną z pacjentek dr Małgorzaty Wolny – naprotechnologa.

 

Małgorzato, zostałaś mamą! Ile czasu czekałaś na to upragnione maleństwo? Ile czasu trwały starania? Jaka to była „droga”?

Jesteśmy z mężem 8 lat po ślubie. O dziecko staraliśmy się 6 lat. To było 6 lat chodzenia po lekarzach z tym konkretnym problemem.
Po ślubie planowaliśmy pierwszy rok „dla siebie nawzajem”, a potem chcieliśmy założyć rodzinę. Pamiętam jak wybrałam się na wizytę do ginekologa, aby sprawdzić stan mojego zdrowia i zrobić badania. Chciałam mieć pewność, że wszystko jest ok, i że jak najbardziej możemy starać się o dziecko – lekarz powiedział „wszystko w jak najlepszym porządku i nawet ma Pani teraz dni płodne”. Po tej wizycie minął rok i nic, zorientowaliśmy się, że chyba jednak coś jest nie tak. Zaczęliśmy robić badania różnego rodzaju. Zarówno ja, jak i mąż. Nie przynosiły one jednak odpowiedzi, ponieważ wyniki generalnie były w porządku, a lekarze powtarzali jedynie, abyśmy się starali. Powtarzaliśmy badania i ciągle nie mogliśmy niczego ustalić.
Czas mijał, w pewnym momencie nasi dobrzy znajomi, widząc że bardzo chcemy mieć dziecko zaproponowali nam, że sfinansują nam badania in-vitro. Uznaliśmy wówczas, że warto dowiedzieć się z czym wiąże się przystąpienie do tej procedury. Pomyśleliśmy, że nie zaszkodzi pójść i dowiedzieć się czegoś więcej. Mieliśmy nadzieję, że może naprowadzi nas to na jakieś dodatkowe badania, że może dowiemy się czegoś nowego. W zasadzie byliśmy tylko na jednym spotkaniu. Lekarz zdawkowo opowiedział nam jak będzie wyglądała procedura. Był bardzo podekscytowany i powtarzał, że to wspaniale, że jestem po 40-stce bo wszystkie zapłodnione jajeczka zostaną wszczepione we mnie i nie będzie trzeba niczego zamrażać, a to daje większe szanse na zajście w ciążę. Nie powiedział o żadnych badaniach jakie mielibyśmy przejść. Nie powiedział ani jednego zdania o minusach procedury, o konsekwencjach o tym, co się może nie udać. Nie wspomniał o tym jakie leki i hormony dostanę i na jakie obciążenie będzie narażony mój organizm. Było to dla mnie i dla mojego męża dziwne. Po tej wizycie w klinice in-vitro mój mąż był całkowicie przeciwny, aby w ogóle do tego wracać. Spróbowaliśmy, poszliśmy i utwierdziliśmy się w tym, że jesteśmy przeciwni.
Dalej nasza historia starań wyglądała różnie, co jakiś czas wracaliśmy do tematu, a potem odpuszczaliśmy. Wracaliśmy i odpuszczaliśmy.
Byliśmy też w ośrodku adopcyjnymy. Tam usłyszeliśmy, że chcąc adoptować dziecko musimy odpuścić dalsze starania i przejść proces żałoby, miałam już nigdy nie wracać do tematu zajścia w ciążę, a ja nie chciałam zrezygnować, bo wiedziałam, że jeszcze nie próbowaliśmy wszystkiego.

 

Co wówczas czułaś? Jaki był dalszy ciąg tej historii?

Ten proces, całe te starania o dziecko, który przechodzą kobiety mające kłopot z zajściem w ciążę jest ogromnie bolesny. Na tyle, że momentami naprawdę sobie odpuszczasz, bo jest to na tyle bolesne emocjonalnie i przykre, że po prostu nie dajesz rady. I dajesz sobie spokój. W moim przypadku tak było i żaden sposób nie mogłam tego zrozumieć. Nikt mi nie powiedziała ani nie naprowadził na to, gdzie leży przyczyna naszej niepłodności. Przychodziły momenty, że byłam tym wszystkim zmęczona.
Ludzie dość często mówią „odpuść sobie i na pewno wtedy Ci wyjdzie”, jakby to było takie proste. Takie odpuszczanie, jeśli już do niego dochodzi, wynika często z bezsilności i bólu. Myślę też, że każda osoba, czy to mężczyzna czy kobieta, za każdym razem, gdy znów próbuje, okazuje ogromną odwagę – odwagę, aby pozwolić sobie znowu na ten ból.
W moim małżeństwie były różne momenty. Czuliśmy się bezsilni i odpuszczaliśmy, a potem przychodziły takie chwile, że znajdowaliśmy w sobie odwagę, aby się podnieść i spróbować jeszcze raz. Pamiętam jak w końcu zaczęliśmy planować życie tylko we dwoje. Zdecydowaliśmy wówczas bardziej zadbać o siebie i skupić się na sobie jako para.

 

W jaki sposób to wyglądało? Co zrobiliście?

Między innymi zapisaliśmy się na siłownię i postanowiliśmy się zdrowo odżywiać. Ja sfinansowałam sobie wizytę u dietetyka. Zapisałam się na wizytę i miałam zabrać ze sobą wyniki badań. Jedyne jakie miałam to były wyniki, które robiłam pod kątem naszego starania się o dziecko. Było tam wszystko, morfologia, podstawowe badania cukru oraz inne badania, w tym hormony itp. Nie chciało mi się ich rozpinać więc całość wręczyłam dietetyczce, spojrzała się na mnie z zaciekawieniem i troską na twarzy pytając, czy staramy się o dziecko, powiedziałam że „w zasadzie staraliśmy się, ale chyba już nie” na co ona, patrząc na te badania powiedziała: „ale wie Pani, że mając takie wyniki badań, to jak wierzyć w niepokalane poczęcie?” To zdanie, które usłyszałam było dla mnie ogromnym szokiem. Pamiętam, że emocje wzięły górę i rozpłakałam się na tej wizycie. Kiedy już ochłonęłam pomyślałam sobie: „to ja chodzę po lekarzach, robię badania, lekarze nie widzą problemu, a tutaj zwykły dietetyk mówi mi, że z takimi wynikami nie jestem w stanie zajść w ciążę?!” Podchodząc do tego na spokojnie, uświadomiłam sobie, że jeśli tak jest, to dla mnie osobiście jest to jakaś nadzieja. Jeżeli są to kwestie związane z gospodarką węglowodanami, z cukrem, (czego dowiedziałam się od tej dietetyczki) to może faktycznie trzeba spróbować coś z tym zrobić.
Splot okoliczności sprawił, że dowiedziałam się o dofinansowanych wizytach u naprotechnologa i Programie prowadzonym przez Fundację. Bardzo się ucieszyłam kiedy dowiedziałam się, że dr Małgorzata Wolny jest diabetologiem i lekarzem chorób wewnętrznych. Uznałam, że jest to świetne połączenie. Porozmawiałam o tym wszystkim z mężem. W zasadzie uświadomiłam sobie wówczas, że jeszcze trochę a będę miała menopauzę, więc jeśli coś robić to „już”. Nie chciałabym kiedykolwiek pluć sobie w brodę, że nie spróbowałam wszystkiego.

 

Jak zareagował mąż? Co wydarzyło się dalej?

Mąż przyznał mi rację, zgodził się, abyśmy poszli na spotkanie, na wizytę do dr Małgorzaty Wolny. Zaczęliśmy także chodzić na spotkania z instruktorką modelu Creighton – Panią Kasią. Ja już wcześniej stosowałam metodę obserwacji cyklu, metodę angielską, więc sama obserwacja nie była dla mnie nowością. Ale bez wątpienia, na samym początku metoda obserwacji cyklu dała mi olbrzymią świadomość tego, jak funkcjonuje kobiecy organizm.  
Podczas pierwszej wizyty lekarskiej dr Wolny podeszła bardzo kompleksowo do tego co dzieje się w moim organizmie. Zarówno od strony ginekologicznej, jak i endokrynologicznej. W międzyczasie okazało się także, że mam endometriozę, mimo, że w przeszłości miałam ją usuwaną. Pierwsza wizyta trwała ponad godzinę. Pani doktor przejrzała wszystkie moje badania, wszystkie dokumenty, wszelkie wypisy ze szpitala. W swoich „staraniach” o dziecko miałam dwukrotnie sprawdzaną drożność jajowodów. Wiem też, że Pani doktor konsultowała się dodatkowo z innymi specjalistami w mojej sprawie. Zleciła dodatkowe badania i powtórzenie niektórych, jakie miałam robione już wcześniej. Zaleciła mi leki na kwestie związane z endometriozą. Podczas wizyt dokładnie przyglądała się kartom obserwacji cyklu metodą modelu Creighton, które prowadziłam. Przeszłam także na dietę insulinoopornościową, aby „wyprowadzić cukier”.

 

Jak długo czekałaś na rezultaty?

Nasza sytuacja była taka, że w zasadzie części zleconych badań nawet nie zdążyliśmy zrobić, byliśmy na samym początku, tj. 4 miesiąc obserwacji cyklu. Przez kilka tygodni brałam leki przepisane przez dr Wolny. W międzyczasie mieliśmy z mężem zaplanowany urlop, wyjechaliśmy, a kiedy wróciliśmy okazało się, że spóźnia mi się okres. Pomyślałam, że to kwestia zmiany klimatu i podróży samolotem. Takie czynniki nie raz sprawiają, że w kobiecym orgaznizmie pewien rytm ma prawo się poprzesuwać. Mijały kolejne dni, a ja dalej nie miałam miesiączki, w związku z czym zrobiłam test ciążowy. Pamiętam ten moment bardzo dobrze.


Poszłam zrobić test, po czym przychodzę do kuchni i mówię do męża: Pozytywny. Na co mąż do mnie: ale jak to? Co to znaczy? No więc mówię do niego: jestem w ciąży, będziemy mieli dziecko! Staliśmy tak i patrzeliśmy na siebie, kompletnie zdziwieni, niesamowicie zaskoczeni. Niedowierzaliśmy, że to się stało.


Dzięki pomocy naprotechnologii zostaliśmy rodzicami

Oczywiście chcieliśmy mieć dziecko, staraliśmy się o nie. Jakkolwiek z drugiej strony bałam się robić sobie nadzieję. Dlatego zaskoczenie było ogromne! Nasze dziecko poczęło się w Hiszpani, tak wygląda w skrócie nasza historia. To zaskoczenie jest tak naprawdę do dnia dzisiejszego, choć synek ma dziś 7 miesięcy. Ostatnio jechaliśmy samochodem i mój mąż nagle do mnie mówi: Małgosia, szok, mamy syna! Także nasz synek jest, a my łapiemy się na tym, że momentami dalej w to niedowierzamy. To jest nasze największe szczęście!

 

Co w związku z tym możesz powiedzieć o naprotechnologii? O twoim doświadczeniu leczenia tą metodą?

Uważam, że w naprotechnologii olbrzymim plusem jest to, że pacjenta traktuje się kompleksowo. W normalnej sytuacji, w sytuacji „standardowego” leczenia, ja ze swoim problemem musiałabym iść nie tylko do ginekologa, ale do diabetologa, endokrynologa i jeszcze do kilku innych lekarzy. Widząc jak działa służba zdrowia, ciężko spodziewać się tego, że to by się udało. Z prywatnymi wizytami też jest różnie. Nie zawsze i nie każdy lekarz pokieruje do kolejnych, właściwych specjalistów. W przypadku naprotechnologii, moim zdaniem jest inaczej. Przynajmniej ja doświadczyłam takiego kompleksowego podejścia. Pani doktor jest osobą, która po pierwsze specjalizuje się w dwóch innych dziedzinach, a dodatkowo jest bardzo zaangażowana i korzysta z kontaktów z innymi specjalistami, aby pomóc rozwiązać problem. Na pewno pozytywnie mnie zaskoczyło dokładne i szczegółowe przejrzenie wszystkich moich dokumentów, badań, wypisów i przeanalizowanie ich z punktu widzenia swojej wiedzy oraz zebranie tego w całość. Nie na zasadzie, że ktoś przegląda tylko ostatni wypis ze szpitala, a wcześniejszego nie. Ja sama, jeśli chodzi o moje zdrowie, spodziewałam się, że w moim organizmie są zaburzone jakieś kwestie związane z cukrem. Wiedziałam, że mam nietolerancję glukozy. Wspominałam też, że byłam na wizycie u dietetyczki, która zasugerowała, że prawdopodobnie mam insulinooporność i warto, abym zrobiła sobie badania. Więc prywatnie zrobiłam sobie krzywą cukrową i krzywą insulinową.

 

Czyli żaden lekarz nie zwrócił Tobie wcześniej na to uwagi, że z cukrem może być coś nie tak?

Jedna Pani ginekolog zwróciła mi kiedyś uwagę, że mam wysoki cukier i przepisała mi tabletki siofor. Ale te tabletki strasznie na mnie działały, powodowały, że czułam się zmęczona i senna. Na kolejnej wizycie kontrolnej zapytałam tę lekarkę, czy możemy odstawić te tabletki, ponieważ ja po tych lekach zasypiam na stojąco. Skończyło się na tym, że dawka leku została nieco zmniejszona. Niestety różnicy w samopoczuciu zupełnie nie czułam. Ostatecznie sama zrezygnowałam z przyjmowania tych leków. Natomiast od lekarza nie otrzymałam żadnej informacji zwrotnej, że moje problemy związane z cukrem mogą mieć decydujący wpływ na płodność, i że warto byłoby przejść na jakąś dietę. Nie usłyszałam też nic odnośnie jakiejkolwiek alternatywy dla tych leków regulujących cukier.
Wracając do wizyty u dr Wolny, w zasadzie nie dowiedziałam się niczego, co byłoby jakimś wielkim zaskoczeniem. Nie byłam jednak świadoma, że endometrioza może mieć tak duży wpływ na zajście w ciążę, a ja miałam endometrioze 2 czy 3 stopnia, przez co byłam już wcześniej poddana laparoskopii. Natomiast mój przebieg leczenia u dr Wolny wyglądał mniej więcej tak, że doktor zleciła mi zrobienie potrzebnych badań, wprowadziła leki. To miało pomóc wykluczyć pewne czynniki. Kolejnym krokiem miało być powtórzenie laparoskopii, aby w razie potrzeby ponownie usunąć ogniska endometriozy przed kolejnymi próbami zajścia w ciążę. Na moje szczęście do tego w ogóle nie doszło.
Na pewno byłam bardzo pozytywnie zaskoczona ponad godzinną rozmową o moim stanie zdrowia, analizą sytuacji, kompleksowym spojrzeniem na wszystko. Szczerze powiedziawszy bardzo wiele prywatnych wizyt lekarskich wygląda tak, że pacjenci umawiani są co 15 czy 20 minut. Jadąc na pierwszą wizytę sama się zastanawiałam jak ja, w takim przedziale czasu przekażę te wszystkie informacje doktor Wolny. A sytuacja okazała się całkiem inna – Pani doktor poświęciła mi naprawdę dużo czasu.

 

Czy potrafiłabyś powiedzieć, co było dla Ciebie najtrudniejsze przez ten cały czas Waszych starań?

Najtrudniejsze były momenty, kiedy przychodziła jakaś „dobra dusza”, która chciała mnie pocieszyć i mówiła, nie martw się bo mojej koleżance się udało. Takie pocieszanie było dla mnie chyba najtrudniejsze.


Takie mówienie: „nie przejmuj się, bo moja koleżanka się starała i im się udało”. Tak sobie myślę, że to jest chyba najgorsze co można powiedzieć osobie, która nie może mieć dzieci. Myślę, że kobiety, w takiej sytuacji potrzebują więcej zrozumienia, tego że to może być dla nich ciężkie.


Znacznie lepsze są słowa: „to musi być dla Ciebie trudne” niż próby pocieszania w stylu, że „innym się udało”.

 

Jak przebiegała u Ciebie ciąża?

Dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży pod koniec lutego, w marcu wybuchła pandemia. To było bardzo stresujące, bo staraliśmy się o dziecko tyle lat, a kiedy okazało się, że jestem w ciąży miałam problem, aby dostać się do jakiegokolwiek ginekologa, który by mnie poprowadził – chyba że w ramach teleporady. Potrzebowałam zrobić badania, sprawdzić, czy wszystko jest okej, czy faktycznie w tej ciąży jestem. Czy przypadkiem nie jest to ciąża pozamaciczna, albo czy nie są to bliźniaki. W trakcie ciąży w mojej głowie pojawiały się różne myśli, obawy przed tym, że coś może być nie tak. Myśli: czy dziecko na pewno będzie zdrowe? Było też sporo strachu o to, że mogę się zarazić covid, że dziecko mogę stracić. Po kilku miesiącach było już zdecydowanie lepiej, spokojniej.


W 31 tygodniu ciąży, z uwagi na to, że bolał mnie brzuch, poszłam do szpitala, aby sprawdzić, czy wszystko gra. I okazało się, że zostanę w tym szpitalu nieco dłużej i w zasadzie zostałam aż do porodu. Generalnie wszystko było w porządku, okazało się, że mam wielowodzie, ale ono nie było jakieś znaczące. Było niewiele ponad normę, ale lekarz nie chciał ryzykować. Jeśli chodzi o sam poród – odbył się on przez cesarskie cięcie.


Oczywiście sam moment narodzin był niezapomniany. Ciężko go porównać z czymkolwiek, płakałam ze wzruszenia jak małe dziecko. Dzieciątko urodziło się zdrowe, wszystko przebiegło prawidłowo.


Jeżeli chodzi o czas bycia w ciąży, jak tylko dowiedziałam się, że spodziewam się dziecka, skontaktowałam się z dr Wolny, aby tą wiadomością się „pochwalić”. Doktor Wolny zaleciła mi, aby wykonać badanie na krzywą cukrową. Z tego badania wyszła mi cukrzyca ciążowa, więc Pani doktor prowadziła mnie przez całą ciążę. Musiałam przyjmować insulinę. Doktor Wolny bardzo mnie wspierała i pomogła. Sama nawet zamówiła dla mnie glukometr, to było bardzo zaskakujące! Zrobiłabym to sama, ale doktor Wolny zadziałała w tej sprawie bardzo szybko. Ponieważ nie miałam jak mierzyć sobie cukru w rozmowie z dr Wolny usłyszałam: „niech Pani chwilkę poczeka, ja jutro zadzwonię”. Zadzwoniła i powiedziała do mnie: „następnego dnia przyjdzie do Pani przesyłka kurierska z glukometrem”. I faktycznie, przyszła. Nie musiałam nigdzie szukać, pytać, dzwonić. Byłam naprawdę pozytywnie poruszona. Doktor Wolny była naprawdę bardzo zaangażowana w moją sprawę. Pisała do mnie, wysyłała sms-y z pytaniem: „jak się Pani czuje”? „jak tam cukier?” W trakcie ciąży robiłam dość często także badania progesteronu. Byłam z doktor Wolny w ciągłym kontakcie telefonicznym czy e-mailowym. Czułam się naprawdę zaopiekowana.


Każdemu całym sercem polecam konsultację i podjęcie leczenia u doktor Wolny. Dla mnie samej była to jedna z ostatnich szans, a okazała się wygraną na loterii. Najwspanialsza jaką można sobie wyobrazić!


 

X Strona wykorzystuje pliki cookies do jej prawidłowego funkcjonowania. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza akceptację plików cookies witryny. Czytaj więcej w polityce prywatności i plików cookies.